-Z Tobą? Prędzej śluby czystości złożę! -Przewróciłem oczami i odkaszlnąłem.
-Eghem!
-Schlieeeeri! Kochanie, jak dobrze że już wróciłeś! -Louise podbiegła do mnie.- Ten myślący inaczej osobnik, zwany Twoim przyjacielem z kadry znowu miał jakieś odchyły osobowości!
-Manueeeel -Westchnąłem po raz kolejny. To już robiło się nudne- Te ich wieczne kłótnie i wyzwiska. Czasami mam wrażenie, że Louise i Manuela łączy silniejsza nienawiść, a niżeli mnie i ją miłość. Już pierwszego dnia, jak ich sobie przedstawiłem, poleciały iskry. A odkąd musimy wszyscy mieszkać w związkowym mieszkaniu, co chwilę trzeba kupować nowe lampy i obrazy.
-No co Manuel? Co Manuel? -Oburzył się Poppi.- Tego kwiata jest pół świata a ty akurat musiałeś wybrać, tę pozbawioną mózgu niewiastę!
-No mózgu to chyba nie masz ty! Z resztą nie tylko niego!
-Oh skarbie o moje organy, to ty się martwić nie musisz!
-CISZA! -Krzyknąłem, mając dość tej maskarady.- Wiecie która jest godzina?
-Czternasta pięćdziesiąt trzy -Uśmiechnęła się moja luba
-Scheisssssssse! Za trzydzieści siedem minut przyjeżdża Loitzl z familią!
-Witamy w klubie spóźnionego! Chodź, zajęłam ci miejsce! -Lu błysnęła swoim śnieżnobiałym uśmiechem.
-Nie dzięki, postoję. -Odwdzięczył się jej sztucznym wykrzywieniem.
-Dobra, Manuel jedź na lotnisko i opóźnij ich przyjazd, my z resztą tu ogarniemy.
-Luzik stary. -Wziąwszy kluczyki, wyszedł i charakterystycznie dla niego trzasnął drzwiami. My natomiast momentalnie zabraliśmy się do sprzątania.
-Gdzie jest reszta? -Zapytałem ustawiając kanapę w odpowiedniej pozycji.
-Myślisz, że się pozabijali? -Szturchnął mnie Didl. Przewróciłem oczami, czego na szczęście, w tej ciemnej szafie nikt nie mógł dostrzec.
-Noooo tak cicho się zrobiło. -Przeraził się Kraft. I poczułem jak mocniej ściska moje ramię.
-A może po prostu Gregor wrócił? -Zabłysnął Michi.
-Wychodzimy? -Zapytałem nie do końca jednak pewny sprawności moich kończyn. Przez Stefana już dawno krew przestała mi napływać do prawej ręki, z kolei kościsty tyłek Didla gniótł mi stopę.
-Jakby co, mamy przewagę liczebną! -Powiedział odkrywczo Morgi i słyszałem jak próbował otworzyć drzwi.- Chłopaki, mamy problem. Drzwi się zatrzasnęły!
-Ymmm chyba szli do pralni pranie wyjąć. Nie wiem dokładnie -Lu wzruszyła ramionami.
-Misia, ale my nie mamy pralni.
-Jak to nie mamy?
-No normalnie. -Przewróciłem oczami i poszedłem wziąć latarkę z komody, która (o dziwo!) stała nienaruszona.
-Gdzie idziesz?
-Do piwnicy. -Odpowiedziałem i skierowałem się w stronę schodów. Zaświeciłem latarkę w myślach przeklinając, że wciąż nie wezwaliśmy elektryka. Pierwsze dwa pomieszczenia nawet nie sprawdzałem. Dobrowolnie oni do siłowni nie wchodzili nawet, gdy działało światło.
-Morgi! Stefan! -Zacząłem ich wołać, jednak bez skutku. Wszedłem do przechowywali kombinezonów. Z tamtejszej szafy dochodziły dziwne dźwięki. Z małym strachem podszedłem do niej. Rozpoznałem burczenia chłopaków, a raczej ich sprzeczki. Pechowy dzień coś dzisiaj mamy. Wziąłem latarkę do ust i próbowałem ich uwolnić. Po kilku szarpnięciach drzwi się otworzyły.
-Proszę, proszę nie zabijaj! -Thomas padł na kolana i zaczął jęczęć.
-Eeeee Morgi, z tobą wszystko dobrze? -Z niepewnością patrzyłem na starszego przyjaciela.
-Yyyyy no tak, a czemu pytasz? -Wstał jakby nigdy nic, otrzepując kolana.
-Tak z ciekawości -Przewróciłem gałkami.- Wszyscy cali? -Przeleciałem po nich światłem latarki.- To dobrze, bo mamy jakieś 30minut do przyjazdu Wolfganga i rodzinki. -Uśmiechnąłem się i ruszyłem przodem w stronę wyjścia.
-12 minut spóźnienia! -Przywitał mnie jak zawsze miły Wolfi. Ja serio nie wiem, co on ma z tą punktualnością, legenda głosi że nawet urodził się w dokładnie przewidzianym dniu, o równej godzinie.
-Tak jakoś wyszło. -Wzruszyłem ramionami i przywitałem się z dzieciakami. Nie żebym kochał, te małe karykatury ludzkości.- A gdzie żonka? -Wyszczerzyłem się jak głupi.
-W ubikacji. Chodź, zaniesiemy już bagaże do auta. -Wziąłem dwie malutkie walizki i powoli udałem się do wyjścia.- No chyba sobie żartujesz! Wracaj! -Z niechęcią powróciłem do Brodatego.- Prawdziwy mężczyzna bierze dwa duże -Szturchnął mnie łokciem, a ja się załamałem.Przemilczałem te słowa, wymieniając walizki na duże torby.- No zuch chłop!
-Ufff -Odetchnąłem rzucając się na łóżko. Dom posprzątany, Lu gotuje obiad, chłopaki pojechali po prezenty, a mi należy się chwila odpoczynku.
-Elo, telefon dzwoni! -Usłyszałem krzyk młodej Szwajcarki i z niechęcią sturlałem się z łóżka. Po schodach zszedłem niczym cień, a w kuchni ujrzałem dziewczynę, z moją komórką w ręce.
-Dzięki -Uśmiechnąłem się niemrawo i wróciłem do pokoju, po drodze odbierając telefon.
J: Thomas, słucham.
K: Co tam Morgi, u Ciebie słychać? -Usłyszałem głos Kuttina.
J: A wiesz, wszystko dobrze. Czemu dzwonisz?
K: Tak u mnie też, po staremu. Słuchaj, Wy wciąż macie tam te trzy pokoje wolne?
J: No tak nie do końca, bo wie trener, dzisiaj Wolgang z familią przyjeżdża i...
K: No ale chyba wszystkich trzech nie zajmą?
J: No nie, jeden tylko.
K: To świetnie, pa!
J:Ale... -Nie dokończyłem mówić, bo usłyszałem dźwięk przerwanego połączenia. Przewróciłem oczami i przytuliłem się do poduszki. Ostatnia chwila spokoju, zanim ta dzieciarnia znowu zacznie rozrabiać. Tzn żeby nie było, ja dzieci kocham! Ale to co robi Manuel i Lu przekracza wszelkie granice głupoty. Korzystając z ostatków ciszy przymknąłem powieki.
-MORGENSTERN DO MNIE!!!!
-Kupmy miśka! -Upierał się Michi.
-Nie, kupmy lalkę! -Swojego zdania bronił Stefan.
-Kupmy miśka i lalkę! -Przewróciłem oczami wkładając obie rzeczy do koszyka
-Gdzie jest Gregor? -Wtrącił Diethard.
-Poszedł po prezenty dla chłopców. -Burknąłem zły. Ten układ był serio nie fair! Z tymi idiotami kupienie zielonej farby by zajęło pół roku, nie wspominając o prezentach i gadżetach na "urodziny księżniczki". Sam pan kierownik, udał się na misję solo.
-Teraz jeszcze tort! -Zaklaskał w dłonie i podskoczył Mr. Marchewka, zwany też Kraftem.- Taki śliczny, różowy, z zamkiem i jednorożcem i księżniczkami i..
-Chyba zwymiotuję. Ma być, ładny, biały skromny, z pięknymi elementami wykończeniowymi i
-A co ona, ślub bierze? Zróbmy klasyka, czekoladowy. -Boże, jeśli istniejesz, to jest odpowiednia chwila, abyś dał mi jakiś znak.
-No i jak gotowi? Tort i ozdoby już kupiłem! -Nagle na horyzoncie pojawił się uśmiechnięty Gregor. I ten moment, że nie wiesz czy bardziej chcesz zabić, czy dziękować....
-Tatusiu, czemu stoimy? -Odezwał się Thomas Lizus I
-No wujuś Popuś zapomniał zatankować kochanie - Odpowiedziała Helga Lizuska III. No i dobra, zapomniałem, ale czy to moja wina?
-Dobra, nie będziemy tak tu siedzieć. Biegniesz młody! -Wolfgang popchnął mnie za ramię.
-Gdzie? I po co? -Popatrzyłem na niego jak na idiotę. W sumie do tego statusu brakowało mu tylko pochodzenia Słoweńskiego.
-Na stację, po paliwo. -Powiedział, jakby to była rzecz oczywista.
-Czy ciebie do końca walło? Ta broda ci mózg wyssała czy co?
-No ty tu kierowca, a wybacz ale trochę biegu ci nie zaszkodzi. Ktoś tu ostatnio sobie pojadł -Poklepał mnie po brzuchu.
-Ale najbliższa stacja jest 7km stąd! -Krzyknąłem.
-Tym bardziej się pośpiesz. A wy dzieci wyciągnijcie Chińczyka! -Uśmiechnął się i udał w stronę swoich "pociech". Wyjąłem kanister i z niechęcią rozpocząłem trucht.
Aha, Alex krzyczący, to Alex zly! Alex krzyczący po nazwisku, to Alex wściekły, a kiedy jeszcze dojdzie do tego prze....
-DO JASNEJ CHOLERY MORGENSTERN, RUSZ TĘ KOŚCISTĄ DUPĘ I TU ZŁAŹ! -kleństwa, to znaczy że czas poinformować najbliższych, gdzie się zostawiło testament. Tylko że ja zapomniałem go napisać.
-Da mi trener 5 minut? -Odkrzyknąłem. W odpowiedzi usłyszałem tylko głośne tupanie po schodach i po chwili trzask drzwi.
-Jaka jest czwarta święta zasada należenia do ZTASN*?! -Zapytał patrząc na mnie wzrokiem mordercy.
-Yyyyy zawsze mamy pełną chatę? -Podrapałem się w tył głowy nie będąc pewnym swojej odpowiedzi.
-Brawo Morgenstern! -Zaczął klaskać.- Pamiętacie! A możecie mi przypomnieć, co powiedzieliście nijakiemu Heinzowi Kuttinowi zwanym waszym osobistym trenerem?!?!
-Ż-ż-że mamy trzy wolne, proszę trenera -Spuściłem głowę w dół. Kątem oka jednak na niego patrzyłem. W jego wściekłych z reguły oczach, teraz była furia.
-Świetnie! A więc poczuwacie się do odpowiedzialności? -Westchnąłem patrząc na łóżko i mój zaczęty testament. Zdążyłem tylko napisać, aby Gregor nie ruszał moich medali, czyli w sumie to co najważniejsze, zapisane. Fuck! Nie wspomniałem o KK.
-Taaaaak -Odpowiedziałem niepewnie.
-Świetnie! A więc od następnego tygodnia robicie za niankę! Dziękować nie trzeba. -Wyszedł w trochę lepszych humorze, ale na święty wypadek, postanowiłem dokończyć, to, co zacząłem.
Wody, WODY, W O D Y!!!!! Ostatni raz płaciłem Koflerowi, by za mnie nabijał kilometry na bierzni. Ale albo mam halucynacje, albo w końcu widzę stację benzynową!! Wiwat cywilizacja! Ze szczęścia, aż przyśpieszyłem. Nalałem paliwa do kanistra i kupiłem zimną wodę. Zmęczony przysiadłem na chwilę na murku.
-Poppinger? -Zaczepiła mnie jakaś dziwna dziewczyna. Popatrzyłem na nią spod przymrużonych powiek. Chyba skądś ją kojarzę.
-Eee tak. Przepraszam, znamy się? -Uśmiechnąłem się słodko. Nie była taka zła.
-Ja Ciebie tak, Ty mnie nie do końca. -Zaśmiała się sympatycznie. Hmm nawet urocza.
-W sensie? -Wstałem i dopiero teraz dojrzałem jak drobna jest. Awww taki mały Liliputek.
-Zobaczysz haha. Podwieźć Cię gdzieś? - Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Dobra Poppinger ogarnij się.
-A w którą stronę jedziesz? -Z szerokim uśmiechem wskazała ręką stronę Innsbrucka.
-No to masz nie po drodze. -Zmieszałem się.
-Nie szkodzi, wsiadaj! -Wskazała samochód w którym siedziały już 2 inne dziewczyny. Czy to mój szczęśliwy dzień? Posłusznie usiadłem koło niej na tylnym siedzeniu.
-A więc, w którą stronę? -Zapytała brunetka, która prowadziła.
-W prawo.
-Daleko?
-7 kilometrów. -Reszta drogi spędziłem w ciszy. Dziewczyny w przodzie coś między sobą szeptały ale w jakimś innym, dziwnym języku. My z tyłu siedzieliśmy cicho. Co jakiś czas spoglądałem na nią. Chwilę później dostrzegłem kadrowego busa i Wolfganga stojącego obok niego.
-No to tutaj. Wielkie dzięki! -Pomachałem im i wysiadłem.
-Do zobaczenia! -Odmachała mi moja "wybawicielka". Wzruszyłem ramionami i poszedłem zatankować wóz.
-Dobra dzieci, na miejsca. Kierunek dom! -Uśmiechnąłem się i odpaliłem samochód.
___________________________________________________
*ZTASN -Zajebisty Team Austriackich Skoczków Narciarskich
Hmmm takie nico na początek :D
Nie wiem, czy dobry, więc nie zapeszam ;)
Proszę skomentujcie, bo w ten sposób dajecie do zrozumienia, że tu jesteście.
Tak więc drugi rozdział pojawi się jak będzie tutaj jakaś opinia ;)
Tak więc, czytajcie, komentujcie i zapraszajcie innych! (:
*ZTASN -Zajebisty Team Austriackich Skoczków Narciarskich
Hmmm takie nico na początek :D
Nie wiem, czy dobry, więc nie zapeszam ;)
Proszę skomentujcie, bo w ten sposób dajecie do zrozumienia, że tu jesteście.
Tak więc drugi rozdział pojawi się jak będzie tutaj jakaś opinia ;)
Tak więc, czytajcie, komentujcie i zapraszajcie innych! (:
Winti xx
Hmmm komediowo, czyli to, co ja lubię najbardziej haha
OdpowiedzUsuńPisaj dalej, bo ja tu na nexta czekam.
Wiem, jak trudno mieć pomysły na każdy nowy rozdział jeśli chcesz go utrzymać w takiej tonacji, więc tym bardziej POWODZENIA MIŚKA :***
No i dawaj nexta ;p
Sezon się skończył, a to opowiadanie jest genialną formą na pocieszenie! Hahaha
OdpowiedzUsuńDawaj nexta, a ja już pozdrawiam ;3