niedziela, 15 marca 2015

Jeden!

-Pieprz się Poppinger! -Usłyszałem zaraz po przekroczeniu progu. Czyli w domu wszyscy zdrowi. Kierując się wrzaskami, doszedłem do salonu. A raczej pomieszczenia, które dawniej nim było, bo teraz to przypominało kryjówkę niejakiego Adolfa H. po II wojnie światowej.
-Z Tobą? Prędzej śluby czystości złożę! -Przewróciłem oczami i odkaszlnąłem.
-Eghem!
-Schlieeeeri! Kochanie, jak dobrze że już wróciłeś! -Louise podbiegła do mnie.- Ten myślący inaczej osobnik, zwany Twoim przyjacielem z kadry znowu miał jakieś odchyły osobowości!
-Manueeeel -Westchnąłem po raz kolejny. To już robiło się nudne- Te ich wieczne kłótnie i wyzwiska. Czasami mam wrażenie, że Louise i Manuela łączy silniejsza nienawiść, a niżeli mnie i ją miłość. Już pierwszego dnia, jak ich sobie przedstawiłem, poleciały iskry. A odkąd musimy wszyscy mieszkać w związkowym mieszkaniu, co chwilę trzeba kupować nowe lampy i obrazy. 
-No co Manuel? Co Manuel? -Oburzył się Poppi.- Tego kwiata jest pół świata a ty akurat musiałeś wybrać, tę pozbawioną mózgu niewiastę!
-No mózgu to chyba nie masz ty! Z resztą nie tylko niego!
-Oh skarbie o moje organy, to ty się martwić nie musisz! 
-CISZA! -Krzyknąłem, mając dość tej maskarady.- Wiecie która jest godzina?
-Czternasta pięćdziesiąt trzy -Uśmiechnęła się moja luba
-Scheisssssssse! Za trzydzieści siedem minut przyjeżdża Loitzl z familią!
-Witamy w klubie spóźnionego! Chodź, zajęłam ci miejsce! -Lu błysnęła swoim śnieżnobiałym uśmiechem. 
-Nie dzięki, postoję. -Odwdzięczył się jej sztucznym wykrzywieniem.
-Dobra, Manuel jedź na lotnisko i opóźnij ich przyjazd, my z resztą tu ogarniemy.
-Luzik stary. -Wziąwszy kluczyki, wyszedł i charakterystycznie dla niego trzasnął drzwiami. My natomiast momentalnie zabraliśmy się do sprzątania.
-Gdzie jest reszta? -Zapytałem ustawiając kanapę w odpowiedniej pozycji.






-Myślisz, że się pozabijali? -Szturchnął mnie Didl. Przewróciłem oczami, czego na szczęście, w tej ciemnej szafie nikt nie mógł dostrzec.
-Noooo tak cicho się zrobiło. -Przeraził się Kraft. I poczułem jak mocniej ściska moje ramię.
-A może po prostu Gregor wrócił? -Zabłysnął Michi.
-Wychodzimy? -Zapytałem nie do końca jednak pewny sprawności moich kończyn. Przez Stefana już dawno krew przestała mi napływać do prawej ręki, z kolei kościsty tyłek Didla gniótł mi stopę.
-Jakby co, mamy przewagę liczebną! -Powiedział odkrywczo Morgi i słyszałem jak próbował otworzyć drzwi.- Chłopaki, mamy problem. Drzwi się zatrzasnęły!




-Ymmm chyba szli do pralni pranie wyjąć. Nie wiem dokładnie -Lu wzruszyła ramionami.
-Misia, ale my nie mamy pralni.
-Jak to nie mamy?
-No normalnie. -Przewróciłem oczami i poszedłem wziąć latarkę z komody, która (o dziwo!) stała nienaruszona.
-Gdzie idziesz?
-Do piwnicy. -Odpowiedziałem i skierowałem się w stronę schodów. Zaświeciłem latarkę w myślach przeklinając, że wciąż nie wezwaliśmy elektryka. Pierwsze dwa pomieszczenia nawet nie sprawdzałem. Dobrowolnie oni do siłowni nie wchodzili nawet, gdy działało światło.
-Morgi! Stefan! -Zacząłem ich wołać, jednak bez skutku. Wszedłem do przechowywali kombinezonów. Z tamtejszej szafy dochodziły dziwne dźwięki. Z małym strachem podszedłem do niej. Rozpoznałem burczenia chłopaków, a raczej ich sprzeczki. Pechowy dzień coś dzisiaj mamy. Wziąłem latarkę do ust i próbowałem ich uwolnić. Po kilku szarpnięciach drzwi się otworzyły.
-Proszę, proszę nie zabijaj! -Thomas padł na kolana i zaczął jęczęć.
-Eeeee Morgi, z tobą wszystko dobrze? -Z niepewnością patrzyłem na starszego przyjaciela.
-Yyyyy no tak, a czemu pytasz? -Wstał jakby nigdy nic, otrzepując kolana.
-Tak z ciekawości -Przewróciłem gałkami.- Wszyscy cali? -Przeleciałem po nich światłem latarki.- To dobrze, bo mamy jakieś 30minut do przyjazdu Wolfganga i rodzinki. -Uśmiechnąłem się i ruszyłem przodem w stronę wyjścia.



-12 minut spóźnienia! -Przywitał mnie jak zawsze miły Wolfi. Ja serio nie wiem, co on ma z tą punktualnością, legenda głosi że nawet urodził się w dokładnie przewidzianym dniu, o równej godzinie.
-Tak jakoś wyszło. -Wzruszyłem ramionami i przywitałem się z dzieciakami. Nie żebym kochał, te małe karykatury ludzkości.- A gdzie żonka? -Wyszczerzyłem się jak głupi.
-W ubikacji. Chodź, zaniesiemy już bagaże do auta. -Wziąłem dwie malutkie walizki i powoli udałem się do wyjścia.- No chyba sobie żartujesz! Wracaj! -Z niechęcią powróciłem do Brodatego.- Prawdziwy mężczyzna bierze dwa duże -Szturchnął mnie łokciem, a ja się załamałem.Przemilczałem te słowa, wymieniając walizki na duże torby.- No zuch chłop!






-Ufff -Odetchnąłem rzucając się na łóżko. Dom posprzątany, Lu gotuje obiad, chłopaki pojechali po prezenty, a mi należy się chwila odpoczynku.
-Elo, telefon dzwoni! -Usłyszałem krzyk młodej Szwajcarki i z niechęcią sturlałem się z łóżka. Po schodach zszedłem niczym cień, a w kuchni ujrzałem dziewczynę, z moją komórką w ręce.
-Dzięki -Uśmiechnąłem się niemrawo i wróciłem do pokoju, po drodze odbierając telefon.
J: Thomas, słucham.
K: Co tam Morgi, u Ciebie słychać? -Usłyszałem głos Kuttina.
J: A wiesz, wszystko dobrze. Czemu dzwonisz?
K: Tak u mnie też, po staremu. Słuchaj, Wy wciąż macie tam te trzy pokoje wolne?
J: No tak nie do końca, bo wie trener, dzisiaj Wolgang z familią przyjeżdża i...
K: No ale chyba wszystkich trzech nie zajmą?
J: No nie, jeden tylko.
K: To świetnie, pa!
J:Ale... -Nie dokończyłem mówić, bo usłyszałem dźwięk przerwanego połączenia. Przewróciłem oczami i przytuliłem się do poduszki. Ostatnia chwila spokoju, zanim ta dzieciarnia znowu zacznie rozrabiać. Tzn żeby nie było, ja dzieci kocham! Ale to co robi Manuel i Lu przekracza wszelkie granice głupoty. Korzystając z ostatków ciszy przymknąłem powieki.
-MORGENSTERN DO MNIE!!!! 





-Kupmy miśka! -Upierał się Michi.
-Nie, kupmy lalkę! -Swojego zdania bronił Stefan.
-Kupmy miśka i lalkę! -Przewróciłem oczami wkładając obie rzeczy do koszyka
-Gdzie jest Gregor? -Wtrącił Diethard.
-Poszedł po prezenty dla chłopców. -Burknąłem zły. Ten układ był serio nie fair! Z tymi idiotami kupienie zielonej farby by zajęło pół roku, nie wspominając o prezentach i gadżetach na "urodziny księżniczki". Sam pan kierownik, udał się na misję solo. 
-Teraz jeszcze tort! -Zaklaskał w dłonie i podskoczył Mr. Marchewka, zwany też Kraftem.- Taki śliczny, różowy, z zamkiem i jednorożcem i księżniczkami i..
-Chyba zwymiotuję. Ma być, ładny, biały skromny, z pięknymi elementami wykończeniowymi i
-A co ona, ślub bierze? Zróbmy klasyka, czekoladowy. -Boże, jeśli istniejesz, to jest odpowiednia chwila, abyś dał mi jakiś znak. 
-No i jak gotowi? Tort i ozdoby już kupiłem! -Nagle na horyzoncie pojawił się uśmiechnięty Gregor. I ten moment, że nie wiesz czy bardziej chcesz zabić, czy dziękować....




-Tatusiu, czemu stoimy? -Odezwał się Thomas Lizus I
-No wujuś Popuś zapomniał zatankować kochanie - Odpowiedziała Helga Lizuska III. No i dobra, zapomniałem, ale czy to moja wina?
-Dobra, nie będziemy tak tu siedzieć. Biegniesz młody! -Wolfgang popchnął mnie za ramię.
-Gdzie? I po co? -Popatrzyłem na niego jak na idiotę. W sumie do tego statusu brakowało mu tylko pochodzenia Słoweńskiego.
-Na stację, po paliwo. -Powiedział, jakby to była rzecz oczywista.
-Czy ciebie do końca walło? Ta broda ci mózg wyssała czy co?
-No ty tu kierowca, a wybacz ale trochę biegu ci nie zaszkodzi. Ktoś tu ostatnio sobie pojadł -Poklepał mnie po brzuchu.
-Ale najbliższa stacja jest 7km stąd! -Krzyknąłem.
-Tym bardziej się pośpiesz. A wy dzieci wyciągnijcie Chińczyka! -Uśmiechnął się i udał w stronę swoich "pociech". Wyjąłem kanister i z niechęcią rozpocząłem trucht.




Aha, Alex krzyczący, to Alex zly! Alex krzyczący po nazwisku, to Alex wściekły, a kiedy jeszcze dojdzie do tego prze....
-DO JASNEJ CHOLERY MORGENSTERN, RUSZ TĘ KOŚCISTĄ DUPĘ I TU ZŁAŹ! -kleństwa, to znaczy że czas poinformować najbliższych, gdzie się zostawiło testament. Tylko że ja zapomniałem go napisać.
-Da mi trener 5 minut? -Odkrzyknąłem. W odpowiedzi usłyszałem tylko głośne tupanie po schodach i po chwili trzask drzwi.
-Jaka jest czwarta święta zasada należenia do ZTASN*?! -Zapytał patrząc na mnie wzrokiem mordercy.
-Yyyyy zawsze mamy pełną chatę? -Podrapałem się w tył głowy nie będąc pewnym swojej odpowiedzi.
-Brawo Morgenstern! -Zaczął klaskać.- Pamiętacie! A możecie mi przypomnieć, co powiedzieliście nijakiemu Heinzowi Kuttinowi zwanym waszym osobistym trenerem?!?!
-Ż-ż-że mamy trzy wolne, proszę trenera -Spuściłem głowę w dół. Kątem oka jednak na niego patrzyłem. W jego wściekłych z reguły oczach, teraz była furia.
-Świetnie! A więc poczuwacie się do odpowiedzialności? -Westchnąłem patrząc na łóżko i mój zaczęty testament. Zdążyłem tylko napisać, aby Gregor nie ruszał moich medali, czyli w sumie to co najważniejsze, zapisane. Fuck! Nie wspomniałem o KK.
-Taaaaak -Odpowiedziałem niepewnie.
-Świetnie! A więc od następnego tygodnia robicie za niankę! Dziękować nie trzeba. -Wyszedł w trochę lepszych humorze, ale na święty wypadek, postanowiłem dokończyć, to, co zacząłem.



Wody, WODY, W O D Y!!!!! Ostatni raz płaciłem Koflerowi, by za mnie nabijał kilometry na bierzni. Ale albo mam halucynacje, albo w końcu widzę stację benzynową!! Wiwat cywilizacja! Ze szczęścia, aż przyśpieszyłem. Nalałem paliwa do kanistra i kupiłem zimną wodę. Zmęczony przysiadłem na chwilę na murku.
-Poppinger? -Zaczepiła mnie jakaś dziwna dziewczyna. Popatrzyłem na nią spod przymrużonych powiek. Chyba skądś ją kojarzę.
-Eee tak. Przepraszam, znamy się? -Uśmiechnąłem się słodko. Nie była taka zła.
-Ja Ciebie tak, Ty mnie nie do końca. -Zaśmiała się sympatycznie. Hmm nawet urocza.
-W sensie? -Wstałem i dopiero teraz dojrzałem jak drobna jest. Awww taki mały Liliputek.
-Zobaczysz haha. Podwieźć Cię gdzieś? - Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Dobra Poppinger ogarnij się.
-A w którą stronę jedziesz? -Z szerokim uśmiechem wskazała ręką stronę Innsbrucka.
-No to masz nie po drodze. -Zmieszałem się.
-Nie szkodzi, wsiadaj! -Wskazała samochód w którym siedziały już 2 inne dziewczyny. Czy to mój szczęśliwy dzień? Posłusznie usiadłem koło niej na tylnym siedzeniu.
-A więc, w którą stronę? -Zapytała brunetka, która prowadziła.
-W prawo.
-Daleko?
-7 kilometrów. -Reszta drogi spędziłem w ciszy. Dziewczyny w przodzie coś między sobą szeptały ale w jakimś innym, dziwnym języku. My z tyłu siedzieliśmy cicho. Co jakiś czas spoglądałem na nią. Chwilę później dostrzegłem kadrowego busa i Wolfganga stojącego obok niego.
-No to tutaj. Wielkie dzięki! -Pomachałem im i wysiadłem.
-Do zobaczenia! -Odmachała mi moja "wybawicielka". Wzruszyłem ramionami i poszedłem zatankować wóz.
-Dobra dzieci, na miejsca. Kierunek dom! -Uśmiechnąłem się i odpaliłem samochód.



___________________________________________________
*ZTASN -Zajebisty Team Austriackich Skoczków Narciarskich

Hmmm takie nico na początek :D
Nie wiem, czy dobry, więc nie zapeszam ;)
Proszę skomentujcie, bo w ten sposób dajecie do zrozumienia, że tu jesteście.
Tak więc drugi rozdział pojawi się jak będzie tutaj jakaś opinia ;)



Tak więc, czytajcie, komentujcie i zapraszajcie innych! (:




Winti xx






2 komentarze:

  1. Hmmm komediowo, czyli to, co ja lubię najbardziej haha
    Pisaj dalej, bo ja tu na nexta czekam.
    Wiem, jak trudno mieć pomysły na każdy nowy rozdział jeśli chcesz go utrzymać w takiej tonacji, więc tym bardziej POWODZENIA MIŚKA :***
    No i dawaj nexta ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Sezon się skończył, a to opowiadanie jest genialną formą na pocieszenie! Hahaha
    Dawaj nexta, a ja już pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń