-No to tutaj są Wasze pokoje. Wiem, że jest Was trzy, no ale tylko dwa możecie użyć. -Recytowałem przygotowany sobie wcześniej tekst. Starałem nie zwracać na nie uwagi, bo jeszcze palnąłbym jakąś gafę.- Do jednego przenieśliśmy dwa łóżka, jeśli chcecie, wszystkie trzy możemy tu ustawić.
-Nie, dzięki, podzielimy się. -Odpowiedziała z fałszywym uśmiechem Brunetka. No co ja jej zrobiłem?
-Ja wolę być sama -Najniższa z nich, Niebieskooka Blondynka puściła mi oczko. Zaśmiałem się- no urocza jest!
-Jak panienka sobie życzy. -Ukłoniłem się jej i biorąc jej bagaż, ruszyłem do niebiesko-szarego pokoju. Jej koleżanka o ciemniejszych włosach, na ten widok prychnęła tylko ciągnąć swoją walizkę, do dwuosobowego pomieszczenia.
-Ładnie tu, tak swojsko i przytulnie -Wypiąłem pierś, dumny z pochwały.
-Sam urządzałem. A więc teraz zostawiam Cię samą i widzimy się zaaaa -spojrzałem na zegarek- 10 minut na dole. -Pokiwała głową, na co znowu się uśmiechnąłem i pożegnawszy się, udałem się do swojego pokoju.
-Kochanie, stało się coś? -Lou usiadła mi na kolanach. Popatrzyłem w jej śliczne oczy i westchnąłem. Będę musiał uważać co robię. Muszę ocalić honor, lecz nie mogę stracić jej.
-Nie. -Uśmiechnąłem się ciepło.- Tylko dzisiaj w nocy mamy naradę w domku, więc nie czekaj jakby co na mnie. -Dałem jej całusa w policzek.
-Znowu? -Popatrzyła na mnie spod przymrużonych powiek.- Co wy tam robicie?
-Naradzamy się -Zaśmiałem się, wtapiając głowę w jej miękkie włosy.
-No to miłego naradzania. -Wstała nagle i wyszła. No i zrozum tu kobiety. Położyłem się na łóżku i przymrużyłem oczy. Hmm może by tak pójść do fryzjera? Chociaż w sumie, nie wiem jakich chłopaków ona lubi. Nie wiem nawet która to będzie!
-ZBIÓRKA!! -Usłyszałem głos Fettnera i poszedłem na dół.
*Godzina 23*
-Myślicie, że jutro będą miały kaca? -Usłyszałem rechot Koflera.
-No zobaczy się jak tam ich "polska" wytrzymałość huehue -Dołączył do niego Fettner, a ja się załamałem. W sumie nawet nie wiemy ile mają lat. No ok, my też nie robimy wszystko z przepisami, ale za nas Odpowiada trener, a za nie- MY.
-Michi, nad czym tak dumasz? -Poczułem mocne klepnięcie w plecy. Podniosłem głowę i ujrzałem Krafta.
-Nad waszą głupotą! -Załamałem się.- A jeśli poskarżą się trenerom?
-Nie bój się, damy sobie radę. Widział ktoś Schlieriego? -Morgenstern zaczął się rozglądać. Jakby miał gdzie. Stara, drewniana klitka w dodatku na drzewie. Wtedy usłyszeliśmy pukanie w dolne drzwi, a po chwili przede mną stał Schlierenzauer.
-Dobra ludziska, streszczać się bo Lou coś nie w sosie dzisiaj. -Skrzywił się siadając koło Poppingera.
-Luzik, słuchamy propozycji. -Z dywanu, na środek pomieszczenia wstał Thomi.
-Może ta brunetka, co ma Cię tam, gdzie Matja Dietharda? -Zębaty popatrzył na niego załamanym wzrokiem, przepełnionym żalem, że mógł o tym wspomnieć.
-ha ha ha kurde aż płaczę -Skwitował blondyn.- A ma ktoś lepszy pomysł?
-Zostaje ta dziwna, ale ona odpada bo jest dziwna. -Karft próbował zabłysnąć geniuszem.
-Blondi. - Z swoją propozycją wyskoczył Kraft, a Poppinger aż opluł się RedBull'em.
W myślach przypominałem sobie jej wygląd. Niezbyt wysoka, co raczej nie jest zaletą ale w jej wypadku dodawało takiej słodkiej bezbronności. Szczere, niebieskie oczy i nieśmiały uśmiech. Nie wygląda, na jedną z tych "łatwych". Figura może nie modelki, ale mi tam odpowiada.
-Ta dziwna, nie jest taka zła. -Próbował wydukać Manuel, odkaszlując. Dobroduszny ja klepnąłem go w plecy, ratując z opresji.
-Nie! Blondynka. Postanowione! -Powiedział dumny Morgi.
-No to stary powodzenia -poczułem dłoń Wolfganga na swoim ramieniu. Oj przyda się..
*ranek*
-AGA OTWÓRZ TE DRZWI! -Obudziło mnie pukanie, a raczej walenie w drzwi mojej i Fettnera łazienki. W naszym domu, do każdych dwóch pokoi, przydzielone jest jedno takie pomieszczenie, które dodatkowo ma wyjście na korytarz. Nie wnikam w poziom IQ architekta. Zrezygnowany otworzyłem oczy i wstałem z łóżka.- AGNIESZKA! -Głos nie ustępował. Z westchnieniem otworzyłem drzwi i wtedy oberwałem z pięści po głowie.
-O boju! Przepraszam! To nie chcący! Nic Ci nie jest? Pokaż! O jeju, siniak będzie. Chodź znajdziemy maść. -Moja napastniczka wpadła w słowotok i pociągnęła mnie do środka, a ja wciąż nie wiedziałem która to jest. Z zamkniętymi oczami usiadłem na wannie.- Oj będzie siniak i to tuż nad okiem. Tak bardzo przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś akurat teraz otworzy, a tym bardziej Ty. -Słyszałem jak przeszukuje łazienkę.- Chwila, co Ty robiłeś w naszej łazience?- Chyba przerwała bo wszystko ucichło, a ja otworzyłem nieuszkodzone oko.
-To jest moja łazienka. Moja i Feciaka -Puściłem jej oczko i się zaśmiałem z pojawiającego się na jej policzkach rumieńca.
-Tym bardziej przepraszam, jeszcze Cię obudziłam. -Zmieszała się odkręcając tubkę z maścią.
-Nic nie szkodzi, być obudzonym przez Ciebie to zaszczyt. -Zaśmiałem się. Na co ona spuściła wzrok.- Patrycja, dobrze pamiętam?
-Tak. -Przytaknęła cicho i zaczęła rozsmarowywać maść w zaczerwienionym miejscu.Robiła to bardzo delikatnie, jakbym był ze szkła- No i gotowe, jeszcze raz przepraszam.
-Nie ma za co, zdarza się.-Wstałem i po raz kolejny dostrzegłem jej niski wzrost. To trochę urocze że sięga mi do szyi- Skoro już tu jesteś, to możesz skorzystać, już Ci się usuwam. -Puściłem jej po raz kolejny oczko i wróciłem do pokoju się ubrać. Spojrzałem na zegarek 6:30! Toż to noc jeszcze! Położyłem się na łóżku i zacząłem gapić się w sufit. To bez sensu i tak nie zasnę. Zszedłem do kuchni i zacząłem robić mi i jej śniadanie. Może Schlierenzauer ze mnie nie jest ale coś tam się umie. Starałem się śpieszyć, bo nie wiedziałem ile zajmą jej poranne czynności. Po 20 minutach gotowe tosty i naleśniki ułożyłem na tacce i wziąłem do swojego pokoju. Tam na łóżku siedziała Ona. Z mokrymi włosami i w mojej koszulce sięgającej jej do połowy uda.
-Przepraszam, ale z tego wszystkiego zapomniałam swoich ubrań. -Posłała mi niewinny uśmiech.
-Nic nie szkodzi. Pasuje Ci -Usiadłem niedaleko jej, a jedzenie położyłem między nas.
-Widział ktoś Poppingera? -Naszą poranną partyjkę Pokera przerwała wystająca zza drzwi łepetyna Fettnera.
-Nope -Pokiwałem głową skupiając się na rozdającym karty Krafcie.- A do czego ci on potrzebny?
-No pozamykał łazienkę, pokój i se zniknął!
-Nie mógł se zniknąć, bo w nocy była rewizja i Pointner by Obamę sprowadził gdyby któregoś brakowało. -Zauważył Schlieri oglądając swoje karty i popijając RedBull'a. Serce mu kiedyś siądzie.
-W sumie Gregorowaty ma rację. -Przytaknąłem.- A sprawdzałeś u dziewczyn?
-No te dwie co są razem w pokoju to kaca mają -Wszyscy na wraz się zaśmiali- a nasz Zakładzik ma zamknięte drzwi. -Zmieszany usiadł na moim łóżku. Schlierenzauer który do tej pory potakiwał głową, przyjmując informację nagle zaczął się dławić.
-MORGENSTERN ŚRUBOKRĘT, KOFLER ŁOM, MICHI I DIDL SPRZĄTACIE, RESZTA ZA MNĄ!
________________________________________________________________________________
Dzisiaj taki krótki i szczerze to niejaki ale nie miałam na niego pomysłu, a pasuje coś dodać... :/
Ale jeśli pojawią się komentarze to może jeszcze w tym tygodniu pojawi się next :D
środa, 22 kwietnia 2015
niedziela, 5 kwietnia 2015
Second??????*
Bardzo, bardzo, bardzo jasne światło, wdzierające się do mojego pokoju, przerwało mój piękny sen. Westchnąłem, nakładając na głowę poduszkę spod głowy. Oj trza było tyle wczoraj nie pić, Poppinger. Westchnąłem. No ale 11 urodziny, młoda ma tylko raz w życiu no! Tak w sumie, to urodziny małej skończyły się coś około 20, kiedy to jubilatka poszła spać. Potem była zabawa dla "dorosłych" w pobliskim klubie. Próbowałem się uśmiechnąć na wspomnienie ostatniego wieczoru, lecz przez ból głowy było to niemożliwe.
-Aaaaaaaaaa -Usłyszałem dziewczęcy pisk z dołu. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to kolejne odchyły psychiczne Krafta, jednak po kolejnej fali pisku, odgoniłem ten pomysł od siebie i w samych bokserkach postanowiłem zejść na dół. Na korytarzu spotkałem jeszcze Morgiego i Koflera, którzy nie wyglądali dużo lepiej ode mnie. Z tego co pamiętam (nie, żeby tego było dużo) to jedynie Gregor, pilnowany przez swą lubą, nie poszalał za bardzo. Hehe a ja wciąż wolny i wesoły. Jak to mam w zwyczaju, przyczaiłem się na końcu naszej "pielgrzymki" do której dołączyli wspomniany wcześniej Gregor S., Kofi, Fettner oraz Michi z Kraftem. Schody nie były w najlepszym stanie, co ciekawe bo nie przypominam sobie, aby któryś z nas zabierał imprezę do domu. Przeleciałem wzrokiem po wszystkich. Nikt specjalnie nie odstaje, a brakuje tylko Didla i Wolfiego. Z wiadomych przyczyn, tego pierwszego wykluczyłem, ale na myśl o kolejnym potomku z rodu Loitzlów, aż przeszły mnie ciarki. Potrząsnąłem szybko głową, próbując wygonić z niej takie myśli, co nie było najlepszym pomysłem, bo wyszło z tego tylko tyle, że ból się nasilił. Ehhhh. "Samiec Alfa" naszej grupy, w końcu stanął na najniższym stopniu, co spowodowało zatrzymanie całej wyprawy. Spojrzałem w dół. O kur....NA.
Zaspany przetarłem oczy. To jakiś sen tak? Przetarłem po raz kolejny oczy. Przede mną stali kolejno: Kuttin, Pointner oraz trzy młode dziewczyny, które widziałem pierwszy raz na oczy. Przypomniałem sobie od razu wczorajsze przyjęcie....
****
-No Mała, a teraz pomyśl życzenie! -Do Helgi wyszczerzył się Kraft trzymający tort.
-Chciałabym.... Chciałabym aby w tym domu było więcej cioć! I to takich fajnych, ładnych i w ogóle! -zachwycała się damska mini kopia Loitzla, zdmuchując wszystkie świeczki. Zaśmiałem się. To było bez sensu. Alex ledwo co pozwalał mieszkać to Lou, a i to tylko ze względu, że jest naszą Panią Psycholog.
****
...Co ona do kurny miała w tych świeczkach?! Też takie chcę! Staliśmy tak z 4 minuty, kiedy odezwał się nasz trener kadry.
-Ymmm Morgi, tak więc to są twoje podopieczne. -Powiedział zmieszany. Kurde, takie dzieci to ja bardziej niż lubię! Wyszczerzyłem się, w głębi duszy przybijając sobie piątkę, za to, że założyłem dresy.
-Heeeej! -Powiedziały jednocześnie. Wyszczerzyłem się jeszcze szerzej.
-Witam piękne Panie! -Ukłoniłem się i podszedłem do nich. Nieustannie czułem na sobie wzrok Pointnera.- Jestem Thomas, ale możecie mi mówić Morgi. -Wyrecytowałem płynnie po angielsku.
-Miło mi, THOMAS -Uśmiechnęła się brunetka.- Jestem Aga, a to Dominika i Patrycja. -Wskazała ręką na towarzyszki.
-Chłopaki, nie róbcie wiochy, zejdźcie i się przywitajcie! -Ryknął Heinz po niemiecku.
No i super! Przyznałem ironicznie, rozpoznając w dziewczynach moje "wybawicielki" z stacji.
-Poppi! -Zawołała brunetka, jak tylko mnie zobaczyła. Założyła swoje przeciwsłoneczne okulary na włosy i pomachała do mnie. Szlak niech mnie trafi za te bokserki- Jak dobrze Cię znowu widzieć -Podleciała i mnie uściskała. Miałem wrażenie, że Morgi morduje mnie wzrokiem.
-hahaha kuuupe czasu -Zaśmiałem się speszony.
-Dobra, koniec żenady! -Krzyknął Alex- Chłopaki idziecie się ogarnąć, Ty Morgi skoro jesteś w miarę do życia, pokaż naszym paniom pokoje. Widzicie się tutaj za 25 minut. My z Kuttinem musimy coś załatwić. -Oddelegował nas, a sam wraz z Heinzem wyszli.
Spojrzałem na wyszczerzonego Krafta.
-Mówiłem, wczoraj abyś nie brał za dużo, bo Ci potem zostanie... -Trzepnąłem go w tył głowy.
-Zjeżdżaj Schlierenzauer! -Zaczął dziwnie podskakiwać. Zaśmiałem się tylko.- I z czego rżysz jak Didl? Ty i tak nie skorzystasz -Zarechotał. Przystanąłem przez co wszyscy co szli za mną, powpadali na siebie.- No co się tak gapisz? Takie życie, zdziedziałeś Gregor. -Wzruszył ramionami.
-C-c-co zrobiłem? -Zmarszyłem brwi.
-No nie udawaj -Przewrócił oczami.- Odkąd jesteś z Lou przestałeś imprezować, nie flirtujesz z fankami, nawet nie wyrywasz dla żartu! My to rozumiemy, -położył złożone dłonie na sercu- chcesz się ustatkować, założyć dom, a urok przeminął... -Zakończył wzruszając ramionami.
-NIC MI NIE PRZEMINĘŁO! -Krzyknąłem wściekły.- Kiedy tylko bym chciał mógłbym którąś z nich wyrwać, ale nie chcę.
-Taaa a my Ci wierzymy -Przytaknął Poppinger mijając mnie i wchodząc do swojego pokoju.
-Właśnie Gregor -Po ramieniu poklepał mnie Loitzl.- Ze mną też tak było, nie martw się. -Szepnął mi do ucha.
-Ludzie serio mówię! -Zaprotestowałem.
-To co powiesz na zakład, jak za starych dobrych czasów? -Swe piękne zęby ukazał mi po raz kolejny Stefan.
-Wchodzę! -Powiedziałem pewnie. Wszyscy przystanęli, a mi w myślach miknęła Lou. Dobra Schlieri, nie pękaj, trza ratować honor!
-Jeszcze nie wiesz co dokładnie... -Zza drzwi wyłonił się ubrany już w dresy i koszulkę z reklamami Manuel P.
-I tak wchodzę. -Potwierdziłem pewnie.
-Luzik, spotykamy się w domku o 23 na omówienie szczegółów. -Zadecydował Fettner i wszyscy się rozeszli. No i jest dobrze.
*Z wyświetleń wynika, że tu jesteście... Z komentarzy - nie :(
Hmmm na prawdę, proszę o jakąkolwiek opinię. Czy miałaby to być obelga, czy pochwała, jeśli szczera i uzasadniona będę cieszyć się tak samo. Tak więc proszę, zostawcie tu ślad po sonie, w postacie choćby jednego słowa. :)
Xxxxxx
niedziela, 15 marca 2015
Jeden!
-Pieprz się Poppinger! -Usłyszałem zaraz po przekroczeniu progu. Czyli w domu wszyscy zdrowi. Kierując się wrzaskami, doszedłem do salonu. A raczej pomieszczenia, które dawniej nim było, bo teraz to przypominało kryjówkę niejakiego Adolfa H. po II wojnie światowej.
Aha, Alex krzyczący, to Alex zly! Alex krzyczący po nazwisku, to Alex wściekły, a kiedy jeszcze dojdzie do tego prze....
-DO JASNEJ CHOLERY MORGENSTERN, RUSZ TĘ KOŚCISTĄ DUPĘ I TU ZŁAŹ! -kleństwa, to znaczy że czas poinformować najbliższych, gdzie się zostawiło testament. Tylko że ja zapomniałem go napisać.
-Da mi trener 5 minut? -Odkrzyknąłem. W odpowiedzi usłyszałem tylko głośne tupanie po schodach i po chwili trzask drzwi.
-Jaka jest czwarta święta zasada należenia do ZTASN*?! -Zapytał patrząc na mnie wzrokiem mordercy.
-Yyyyy zawsze mamy pełną chatę? -Podrapałem się w tył głowy nie będąc pewnym swojej odpowiedzi.
-Brawo Morgenstern! -Zaczął klaskać.- Pamiętacie! A możecie mi przypomnieć, co powiedzieliście nijakiemu Heinzowi Kuttinowi zwanym waszym osobistym trenerem?!?!
-Ż-ż-że mamy trzy wolne, proszę trenera -Spuściłem głowę w dół. Kątem oka jednak na niego patrzyłem. W jego wściekłych z reguły oczach, teraz była furia.
-Świetnie! A więc poczuwacie się do odpowiedzialności? -Westchnąłem patrząc na łóżko i mój zaczęty testament. Zdążyłem tylko napisać, aby Gregor nie ruszał moich medali, czyli w sumie to co najważniejsze, zapisane. Fuck! Nie wspomniałem o KK.
-Taaaaak -Odpowiedziałem niepewnie.
-Świetnie! A więc od następnego tygodnia robicie za niankę! Dziękować nie trzeba. -Wyszedł w trochę lepszych humorze, ale na święty wypadek, postanowiłem dokończyć, to, co zacząłem.
Wody, WODY, W O D Y!!!!! Ostatni raz płaciłem Koflerowi, by za mnie nabijał kilometry na bierzni. Ale albo mam halucynacje, albo w końcu widzę stację benzynową!! Wiwat cywilizacja! Ze szczęścia, aż przyśpieszyłem. Nalałem paliwa do kanistra i kupiłem zimną wodę. Zmęczony przysiadłem na chwilę na murku.
-Poppinger? -Zaczepiła mnie jakaś dziwna dziewczyna. Popatrzyłem na nią spod przymrużonych powiek. Chyba skądś ją kojarzę.
-Eee tak. Przepraszam, znamy się? -Uśmiechnąłem się słodko. Nie była taka zła.
-Ja Ciebie tak, Ty mnie nie do końca. -Zaśmiała się sympatycznie. Hmm nawet urocza.
-W sensie? -Wstałem i dopiero teraz dojrzałem jak drobna jest. Awww taki mały Liliputek.
-Zobaczysz haha. Podwieźć Cię gdzieś? - Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Dobra Poppinger ogarnij się.
-A w którą stronę jedziesz? -Z szerokim uśmiechem wskazała ręką stronę Innsbrucka.
-No to masz nie po drodze. -Zmieszałem się.
-Nie szkodzi, wsiadaj! -Wskazała samochód w którym siedziały już 2 inne dziewczyny. Czy to mój szczęśliwy dzień? Posłusznie usiadłem koło niej na tylnym siedzeniu.
-A więc, w którą stronę? -Zapytała brunetka, która prowadziła.
-W prawo.
-Daleko?
-7 kilometrów. -Reszta drogi spędziłem w ciszy. Dziewczyny w przodzie coś między sobą szeptały ale w jakimś innym, dziwnym języku. My z tyłu siedzieliśmy cicho. Co jakiś czas spoglądałem na nią. Chwilę później dostrzegłem kadrowego busa i Wolfganga stojącego obok niego.
-No to tutaj. Wielkie dzięki! -Pomachałem im i wysiadłem.
-Do zobaczenia! -Odmachała mi moja "wybawicielka". Wzruszyłem ramionami i poszedłem zatankować wóz.
-Dobra dzieci, na miejsca. Kierunek dom! -Uśmiechnąłem się i odpaliłem samochód.
-Z Tobą? Prędzej śluby czystości złożę! -Przewróciłem oczami i odkaszlnąłem.
-Eghem!
-Schlieeeeri! Kochanie, jak dobrze że już wróciłeś! -Louise podbiegła do mnie.- Ten myślący inaczej osobnik, zwany Twoim przyjacielem z kadry znowu miał jakieś odchyły osobowości!
-Manueeeel -Westchnąłem po raz kolejny. To już robiło się nudne- Te ich wieczne kłótnie i wyzwiska. Czasami mam wrażenie, że Louise i Manuela łączy silniejsza nienawiść, a niżeli mnie i ją miłość. Już pierwszego dnia, jak ich sobie przedstawiłem, poleciały iskry. A odkąd musimy wszyscy mieszkać w związkowym mieszkaniu, co chwilę trzeba kupować nowe lampy i obrazy.
-No co Manuel? Co Manuel? -Oburzył się Poppi.- Tego kwiata jest pół świata a ty akurat musiałeś wybrać, tę pozbawioną mózgu niewiastę!
-No mózgu to chyba nie masz ty! Z resztą nie tylko niego!
-Oh skarbie o moje organy, to ty się martwić nie musisz!
-CISZA! -Krzyknąłem, mając dość tej maskarady.- Wiecie która jest godzina?
-Czternasta pięćdziesiąt trzy -Uśmiechnęła się moja luba
-Scheisssssssse! Za trzydzieści siedem minut przyjeżdża Loitzl z familią!
-Witamy w klubie spóźnionego! Chodź, zajęłam ci miejsce! -Lu błysnęła swoim śnieżnobiałym uśmiechem.
-Nie dzięki, postoję. -Odwdzięczył się jej sztucznym wykrzywieniem.
-Dobra, Manuel jedź na lotnisko i opóźnij ich przyjazd, my z resztą tu ogarniemy.
-Luzik stary. -Wziąwszy kluczyki, wyszedł i charakterystycznie dla niego trzasnął drzwiami. My natomiast momentalnie zabraliśmy się do sprzątania.
-Gdzie jest reszta? -Zapytałem ustawiając kanapę w odpowiedniej pozycji.
-Myślisz, że się pozabijali? -Szturchnął mnie Didl. Przewróciłem oczami, czego na szczęście, w tej ciemnej szafie nikt nie mógł dostrzec.
-Noooo tak cicho się zrobiło. -Przeraził się Kraft. I poczułem jak mocniej ściska moje ramię.
-A może po prostu Gregor wrócił? -Zabłysnął Michi.
-Wychodzimy? -Zapytałem nie do końca jednak pewny sprawności moich kończyn. Przez Stefana już dawno krew przestała mi napływać do prawej ręki, z kolei kościsty tyłek Didla gniótł mi stopę.
-Jakby co, mamy przewagę liczebną! -Powiedział odkrywczo Morgi i słyszałem jak próbował otworzyć drzwi.- Chłopaki, mamy problem. Drzwi się zatrzasnęły!
-Ymmm chyba szli do pralni pranie wyjąć. Nie wiem dokładnie -Lu wzruszyła ramionami.
-Misia, ale my nie mamy pralni.
-Jak to nie mamy?
-No normalnie. -Przewróciłem oczami i poszedłem wziąć latarkę z komody, która (o dziwo!) stała nienaruszona.
-Gdzie idziesz?
-Do piwnicy. -Odpowiedziałem i skierowałem się w stronę schodów. Zaświeciłem latarkę w myślach przeklinając, że wciąż nie wezwaliśmy elektryka. Pierwsze dwa pomieszczenia nawet nie sprawdzałem. Dobrowolnie oni do siłowni nie wchodzili nawet, gdy działało światło.
-Morgi! Stefan! -Zacząłem ich wołać, jednak bez skutku. Wszedłem do przechowywali kombinezonów. Z tamtejszej szafy dochodziły dziwne dźwięki. Z małym strachem podszedłem do niej. Rozpoznałem burczenia chłopaków, a raczej ich sprzeczki. Pechowy dzień coś dzisiaj mamy. Wziąłem latarkę do ust i próbowałem ich uwolnić. Po kilku szarpnięciach drzwi się otworzyły.
-Proszę, proszę nie zabijaj! -Thomas padł na kolana i zaczął jęczęć.
-Eeeee Morgi, z tobą wszystko dobrze? -Z niepewnością patrzyłem na starszego przyjaciela.
-Yyyyy no tak, a czemu pytasz? -Wstał jakby nigdy nic, otrzepując kolana.
-Tak z ciekawości -Przewróciłem gałkami.- Wszyscy cali? -Przeleciałem po nich światłem latarki.- To dobrze, bo mamy jakieś 30minut do przyjazdu Wolfganga i rodzinki. -Uśmiechnąłem się i ruszyłem przodem w stronę wyjścia.
-12 minut spóźnienia! -Przywitał mnie jak zawsze miły Wolfi. Ja serio nie wiem, co on ma z tą punktualnością, legenda głosi że nawet urodził się w dokładnie przewidzianym dniu, o równej godzinie.
-Tak jakoś wyszło. -Wzruszyłem ramionami i przywitałem się z dzieciakami. Nie żebym kochał, te małe karykatury ludzkości.- A gdzie żonka? -Wyszczerzyłem się jak głupi.
-W ubikacji. Chodź, zaniesiemy już bagaże do auta. -Wziąłem dwie malutkie walizki i powoli udałem się do wyjścia.- No chyba sobie żartujesz! Wracaj! -Z niechęcią powróciłem do Brodatego.- Prawdziwy mężczyzna bierze dwa duże -Szturchnął mnie łokciem, a ja się załamałem.Przemilczałem te słowa, wymieniając walizki na duże torby.- No zuch chłop!
-Ufff -Odetchnąłem rzucając się na łóżko. Dom posprzątany, Lu gotuje obiad, chłopaki pojechali po prezenty, a mi należy się chwila odpoczynku.
-Elo, telefon dzwoni! -Usłyszałem krzyk młodej Szwajcarki i z niechęcią sturlałem się z łóżka. Po schodach zszedłem niczym cień, a w kuchni ujrzałem dziewczynę, z moją komórką w ręce.
-Dzięki -Uśmiechnąłem się niemrawo i wróciłem do pokoju, po drodze odbierając telefon.
J: Thomas, słucham.
K: Co tam Morgi, u Ciebie słychać? -Usłyszałem głos Kuttina.
J: A wiesz, wszystko dobrze. Czemu dzwonisz?
K: Tak u mnie też, po staremu. Słuchaj, Wy wciąż macie tam te trzy pokoje wolne?
J: No tak nie do końca, bo wie trener, dzisiaj Wolgang z familią przyjeżdża i...
K: No ale chyba wszystkich trzech nie zajmą?
J: No nie, jeden tylko.
K: To świetnie, pa!
J:Ale... -Nie dokończyłem mówić, bo usłyszałem dźwięk przerwanego połączenia. Przewróciłem oczami i przytuliłem się do poduszki. Ostatnia chwila spokoju, zanim ta dzieciarnia znowu zacznie rozrabiać. Tzn żeby nie było, ja dzieci kocham! Ale to co robi Manuel i Lu przekracza wszelkie granice głupoty. Korzystając z ostatków ciszy przymknąłem powieki.
-MORGENSTERN DO MNIE!!!!
-Kupmy miśka! -Upierał się Michi.
-Nie, kupmy lalkę! -Swojego zdania bronił Stefan.
-Kupmy miśka i lalkę! -Przewróciłem oczami wkładając obie rzeczy do koszyka
-Gdzie jest Gregor? -Wtrącił Diethard.
-Poszedł po prezenty dla chłopców. -Burknąłem zły. Ten układ był serio nie fair! Z tymi idiotami kupienie zielonej farby by zajęło pół roku, nie wspominając o prezentach i gadżetach na "urodziny księżniczki". Sam pan kierownik, udał się na misję solo.
-Teraz jeszcze tort! -Zaklaskał w dłonie i podskoczył Mr. Marchewka, zwany też Kraftem.- Taki śliczny, różowy, z zamkiem i jednorożcem i księżniczkami i..
-Chyba zwymiotuję. Ma być, ładny, biały skromny, z pięknymi elementami wykończeniowymi i
-A co ona, ślub bierze? Zróbmy klasyka, czekoladowy. -Boże, jeśli istniejesz, to jest odpowiednia chwila, abyś dał mi jakiś znak.
-No i jak gotowi? Tort i ozdoby już kupiłem! -Nagle na horyzoncie pojawił się uśmiechnięty Gregor. I ten moment, że nie wiesz czy bardziej chcesz zabić, czy dziękować....
-Tatusiu, czemu stoimy? -Odezwał się Thomas Lizus I
-No wujuś Popuś zapomniał zatankować kochanie - Odpowiedziała Helga Lizuska III. No i dobra, zapomniałem, ale czy to moja wina?
-Dobra, nie będziemy tak tu siedzieć. Biegniesz młody! -Wolfgang popchnął mnie za ramię.
-Gdzie? I po co? -Popatrzyłem na niego jak na idiotę. W sumie do tego statusu brakowało mu tylko pochodzenia Słoweńskiego.
-Na stację, po paliwo. -Powiedział, jakby to była rzecz oczywista.
-Czy ciebie do końca walło? Ta broda ci mózg wyssała czy co?
-No ty tu kierowca, a wybacz ale trochę biegu ci nie zaszkodzi. Ktoś tu ostatnio sobie pojadł -Poklepał mnie po brzuchu.
-Ale najbliższa stacja jest 7km stąd! -Krzyknąłem.
-Tym bardziej się pośpiesz. A wy dzieci wyciągnijcie Chińczyka! -Uśmiechnął się i udał w stronę swoich "pociech". Wyjąłem kanister i z niechęcią rozpocząłem trucht.
Aha, Alex krzyczący, to Alex zly! Alex krzyczący po nazwisku, to Alex wściekły, a kiedy jeszcze dojdzie do tego prze....
-DO JASNEJ CHOLERY MORGENSTERN, RUSZ TĘ KOŚCISTĄ DUPĘ I TU ZŁAŹ! -kleństwa, to znaczy że czas poinformować najbliższych, gdzie się zostawiło testament. Tylko że ja zapomniałem go napisać.
-Da mi trener 5 minut? -Odkrzyknąłem. W odpowiedzi usłyszałem tylko głośne tupanie po schodach i po chwili trzask drzwi.
-Jaka jest czwarta święta zasada należenia do ZTASN*?! -Zapytał patrząc na mnie wzrokiem mordercy.
-Yyyyy zawsze mamy pełną chatę? -Podrapałem się w tył głowy nie będąc pewnym swojej odpowiedzi.
-Brawo Morgenstern! -Zaczął klaskać.- Pamiętacie! A możecie mi przypomnieć, co powiedzieliście nijakiemu Heinzowi Kuttinowi zwanym waszym osobistym trenerem?!?!
-Ż-ż-że mamy trzy wolne, proszę trenera -Spuściłem głowę w dół. Kątem oka jednak na niego patrzyłem. W jego wściekłych z reguły oczach, teraz była furia.
-Świetnie! A więc poczuwacie się do odpowiedzialności? -Westchnąłem patrząc na łóżko i mój zaczęty testament. Zdążyłem tylko napisać, aby Gregor nie ruszał moich medali, czyli w sumie to co najważniejsze, zapisane. Fuck! Nie wspomniałem o KK.
-Taaaaak -Odpowiedziałem niepewnie.
-Świetnie! A więc od następnego tygodnia robicie za niankę! Dziękować nie trzeba. -Wyszedł w trochę lepszych humorze, ale na święty wypadek, postanowiłem dokończyć, to, co zacząłem.
Wody, WODY, W O D Y!!!!! Ostatni raz płaciłem Koflerowi, by za mnie nabijał kilometry na bierzni. Ale albo mam halucynacje, albo w końcu widzę stację benzynową!! Wiwat cywilizacja! Ze szczęścia, aż przyśpieszyłem. Nalałem paliwa do kanistra i kupiłem zimną wodę. Zmęczony przysiadłem na chwilę na murku.
-Poppinger? -Zaczepiła mnie jakaś dziwna dziewczyna. Popatrzyłem na nią spod przymrużonych powiek. Chyba skądś ją kojarzę.
-Eee tak. Przepraszam, znamy się? -Uśmiechnąłem się słodko. Nie była taka zła.
-Ja Ciebie tak, Ty mnie nie do końca. -Zaśmiała się sympatycznie. Hmm nawet urocza.
-W sensie? -Wstałem i dopiero teraz dojrzałem jak drobna jest. Awww taki mały Liliputek.
-Zobaczysz haha. Podwieźć Cię gdzieś? - Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Dobra Poppinger ogarnij się.
-A w którą stronę jedziesz? -Z szerokim uśmiechem wskazała ręką stronę Innsbrucka.
-No to masz nie po drodze. -Zmieszałem się.
-Nie szkodzi, wsiadaj! -Wskazała samochód w którym siedziały już 2 inne dziewczyny. Czy to mój szczęśliwy dzień? Posłusznie usiadłem koło niej na tylnym siedzeniu.
-A więc, w którą stronę? -Zapytała brunetka, która prowadziła.
-W prawo.
-Daleko?
-7 kilometrów. -Reszta drogi spędziłem w ciszy. Dziewczyny w przodzie coś między sobą szeptały ale w jakimś innym, dziwnym języku. My z tyłu siedzieliśmy cicho. Co jakiś czas spoglądałem na nią. Chwilę później dostrzegłem kadrowego busa i Wolfganga stojącego obok niego.
-No to tutaj. Wielkie dzięki! -Pomachałem im i wysiadłem.
-Do zobaczenia! -Odmachała mi moja "wybawicielka". Wzruszyłem ramionami i poszedłem zatankować wóz.
-Dobra dzieci, na miejsca. Kierunek dom! -Uśmiechnąłem się i odpaliłem samochód.
___________________________________________________
*ZTASN -Zajebisty Team Austriackich Skoczków Narciarskich
Hmmm takie nico na początek :D
Nie wiem, czy dobry, więc nie zapeszam ;)
Proszę skomentujcie, bo w ten sposób dajecie do zrozumienia, że tu jesteście.
Tak więc drugi rozdział pojawi się jak będzie tutaj jakaś opinia ;)
Tak więc, czytajcie, komentujcie i zapraszajcie innych! (:
*ZTASN -Zajebisty Team Austriackich Skoczków Narciarskich
Hmmm takie nico na początek :D
Nie wiem, czy dobry, więc nie zapeszam ;)
Proszę skomentujcie, bo w ten sposób dajecie do zrozumienia, że tu jesteście.
Tak więc drugi rozdział pojawi się jak będzie tutaj jakaś opinia ;)
Tak więc, czytajcie, komentujcie i zapraszajcie innych! (:
Winti xx
Ziro, zero, nic, puska inaczej: POCZĄTEK
*Przeczytaj do końca :)
Siedzieliśmy wszyscy przy ognisku. Każdy miał swoją drugą połówkę. Każdy oprócz nas. No i Anaski ale ona ciągle sms'owała ze swoim lubym, więc się nie liczy. Zauważyłem, jak drży z zimna. Wziąłem więc koc i dwa kubki z grzańcem i podszedłem do mniej.
-Masz, nie chcemy by nasza maskotka się przeziębiła. -Puściłem jej oczko podając kubek.- Znajdzie się miejsce dla mnie? -Zrobiłem minę zbitego psa. Uśmiechnęła się i posunęła. Otuliłem nas kocem, a ją dodatkowo przytuliłem, do mojego ciepłego torsu. Przymknąłem oczy. Idealnie.
-A pamiętasz, jak to się zaczęło? -Usłyszałem jej głos. Spojrzałem na nią. Wzrok miała wlepiony w ogień.
-Taaaak haha no na początku nie było ciekawie.
-No właśnie było haha -Szturchnęła mnie łokciem.
-To zdecydowanie był najlepszy październik w moim życiu. -Stwierdziłem uśmiechając się.
-Ja też nie zaliczam go do najgorszych. Trudno uwierzyć, że minęło już 1,5 roku. Pamiętam te urodziny małej jakby to było wczoraj. Te wariactwa itd. haha
-Dla ciebie to jest śmieszne -Oburzyłem się żartobliwie. -Ja wtedy musiałem biec siedem kilometrów do stacji!
-No ale tylko w jedną stronę -Wystawiła mi język.
-Gdybym wiedział, że tak to się skończy, biegłbym szybciej. -Zaśmiałem się.
-Nie dałbyś rady. Przyznaj to. -Poczułem jak się mocniej we mnie wtula i zauważyłem jak przymyka powieki. Uśmiechnąłem się ponownie wyciągając kubek z jej zimnych dłoni i otuliłem ją dokładniej kocem.
-Ty jeszcze o tym nie wiesz, ale ja już tak. Kocham Cię i tym razem to ja jestem pierwszy heh -Wyszeptałem w jej włosy. Zdecydowanie, październik 2012r. był najlepszym w moim życiu.
____________________________________________________________
*Tekst ten, jest fragmentem innego rozdziału, który (mam nadzieję) ukarze się w przyszłości :) *
Przyznaję, że to jest takie nijakie :/
Szczerze, to mi się pierwszy rozdział bardziej podoba, więc tym bardziej zapraszam! ;*
Subskrybuj:
Posty (Atom)